Magdalena Kuranda – wyjechała jako dziecko, wróciła
jako kobieta. W wieku 19 lat, podjęła decyzję o rocznym wyjeździe do Boliwii.
Przy ciastku i kawie opowiedziała mi o życiu w Boliwii od podszewki.
Anita
Szeliga: Od kogo zaczerpnęłaś pomysł wyjazdu na tak długi
okres czasu?
Magda
Kuranda: Pod koniec drugiej klasy liceum pojechałam do
Holandii na miesięczny wolontariat. Organizacją wysyłającą był Salezjański
Wolontariat Misyjny. Na początku moim celem był wyjazd do Holandii, aby
zajmować się dziećmi imigrantów, ale potem zaczęłam bardziej interesować się o
co chodzi z wolontariatem. Pamiętam, że dziewczyna w moim wieku Kasia Jelonka
podeszła do mnie na spotkaniu SWM i powiedziała „Ja wyjeżdżam do Boliwii”, była
tak bardzo podekscytowana, że samą mnie zaczęło to interesować. Czułam, że chcę
coś zrobić poza moim miastem, poza krajem a nawet kontynentem. Pomyślałam, że
już tyle dostałam od życia…kochającą rodzinę, wspaniałych przyjaciół, uznałam
że jest to dobry moment żeby wreszcie zacząć dawać coś od siebie. Jako, że
czekał mnie jeszcze 1 rok liceum, nie mogłam poświęcić całej siebie dla SWM, bo
oddział główny jest w Krakowie, a ja jestem z Nowego Targu. Postanowiłam,
wyjechać po napisaniu matury.
AS:
Jak sobie wyobrażałaś życie w Boliwii ? A
jak naprawdę było?
MK:
Wszyscy mówili, że to będzie szok. Osoby, które wcześniej wyjeżdżały mówiły mi
„Przeżyjesz szok kulturowy!”. Spokojnie do tego podeszłam, potem zero
reakcji…nie zdziwili mnie Ci ludzie, ich mentalność. To nie jest też tak, że ja
czytałam miliony książek, ale po prostu zdawałam sobie sprawę jak tam żyją
ludzie. Każdy człowiek ma swoje potrzeby, każdy chce być kochanym, docenianym,
każda nastolatka chce się malować. Aaaa…..co najważniejsze. Ja zamiast szoku przyjazdowego,
miałam szok po powrotowy. Dla mnie
powrót do Polski był bardziej przerażający. Przez ten rok przywykłam tak do kultury
w Boliwii, że dla mnie to co tam się działo stawało się normalne.
AS:
Opiekowałaś się dziećmi? Były to dzieci w wieku przedszkolnym, szkolnym , czy
nastolatki? Były to sieroty, czy dzieci z ubogich rodzin?
MK:
My stworzyłyśmy dom-piekranie, dosłownie. Oczywiście nie jest to piekarnia na
skalę Krakowskich piekarni, jest to mała
lokalna piekarnia, która miała stworzyć miejsce do pracy dla samotnych matek,
kobiet które wychodziły z więzienia. Siostry zakonne rzuciły pomysł i my
zaczęłyśmy z nimi współpracę. Skupię się na jednej rodzinie. A mianowicie
zaczęłyśmy się opiekować Reyiną, która ma 26 lat. Przyszła do nas w
zaawansowanej ciąży, zagrożonej i z trójką dzieci w wieku: 1 rok (Maryja), 3
lata(Jonatan), 5 lat (Esteban), muszę również zaznaczyć, że każde dziecko jest
od innego ojca… My mieszkałyśmy z tymi kobietami i dziećmi w domu. To nie było tak, że my
miałyśmy osobne domy i dojeżdżałyśmy do pracy. My pracowałyśmy 24h na dobę.
Jeśli dziecko przychodziło i mówiło „Ciociu, ciociu boli mnie brzuszek”, my go
brałyśmy do siebie do łóżka lub parzyłyśmy mu herbatę. To była praca, ale
jednocześnie zostałam wsadzona do jakiegoś życia i stałam się matką, a zarazem
ojcem - wszystkim dla tych dzieci, jakby całym świtem. Ja je wychowywałam, ale
również byłam zobowiązana do tego aby te kobiety nauczyły się je kochać. To
jest bardzo ciężkie, bo ja myślałam, że jest to uwarunkowane automatycznie, każda matka rodząc dziecko zaczyna je kochać,
ono jest dla niej najważniejsze. A dla tych matek tak nie było, dla mnie był to
szok…jak można nie kochać swojego dziecka?
AS:
A czy obudził się w
Tobie instynkt macierzyński? Czułaś, że mogłabyś mieć swoją rodzinę ?
MK:
Zawsze chciałam mieć rodzinę, nie chcę odkładać tego na późne lata. Studia,
kariera, nigdy nie byłyby ważniejsze niż rodzina. A co do macierzyństwa to tak,
obudził się we mnie instynkt macierzyński. W Boliwii miałam okres, że chciałam
zostać z tymi dziećmi, nic innego się dla mnie nie liczyło, ale wtedy zaczęłam
myśleć o swojej rodzinie, jak bardzo jest to ważne w moim życiu. Zaczęłam
doceniać ile oni mi dali…pokój, łazienkę, spokój.
AS:
Czy na początku brakowało Ci komfortu, który miałaś w Polsce ?
MK:
Nie. To jest trochę wbrew logice, że ktoś mający wszystko, nie widzi różnicy.
Ja zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są na to gotowi. Może ta silna potrzeba
dzielenia się wszystkim co ja dostałam kiedyś, sprawiła, że nie było dla mnie
żadnej różnicy, czy żyję w spleśniałym pokoju, czy mam w ogóle łóżko.
AS:
Co czułaś jak przyjechałaś do Polski?
Jak to wszystko wyglądało?
MK:
Po przyjeździe widziałam chłopaka, który wyrzuca do kosza na śmieci kanapkę,
miałam ochotę do niego podejść i wyjąć mu z ręki tą kanapkę i powiedzieć mu
„człowieku tyle dzieci nie ma co jeść, a Ty to wyrzucasz”. Zaczęłam widzieć ile
rzeczy marnotrawimy, jak bardzo nie doceniamy rzeczy, które mamy i ludzi którzy
nas kochają. Zaczęłam widzieć minusy życia w Polsce, zaczęłam doceniać
prostotę. Przecież te rzeczy najprostsze dawały mi najwięcej szczęścia, więc po
co to komplikować. Po co gonić za pieniędzmi, karierą i pięknym wyglądem.
AS:
Czy masz jakieś plany na przyszłość odnośnie wolontariatu? Czy chciałabyś
wyjechać po studiach?
MK:
Dalej uczestniczę w wolontariacie. Teraz jak jest w Polsce staram się
uświadamiać dzieci i młodzież jak wyglądają realia, bo to od nich zależy
przyszłość kraju. Dlatego organizujemy wspólnie z SWM różne warsztaty,
szkolenia, zabawy aby uświadomić o problemie globalnego południa. A co do wyjazdu…to
na pewno chciałabym wrócić, ale na wszystko jest czas. Ja wiem, że tam wrócę,
ale nie wiem kiedy. Nie mogę powiedzieć, czy to będzie za dwa lata, może za 10
lat, ale jestem pewna, że tam wrócę!
AS:
Czy polecasz taki wyjazd? Czy wszyscy się do tego nadają?
MK:
Nie chcę mówić, że ktoś się do tego nie nadaje, ale nie trzeba się nadawać,
trzeba mieć powołanie do wyrzeczeń, bo to jest długi okres czasu. To nie jest
miesięczna przygoda jak u Cejrowskiego czy Wojciechowskiej. Oczywiście, że
polecam. Taki wyjazd uczy życia i uświadamia nas jak zróżnicowany jest świat.
Tu jedna osoba ma willę, tam pięcioro mieszka w jednym pokoju…
AS:
A gdyby ktoś chciał jechać na taką misję to gdzie powinien się zgłosić?
MK:
Do SWM, ale wszystkie informację można dostać na stronie internetowej WWW.SWM.PL oraz co tygodniowych spotkaniach, które
zaczynamy o 19 w soboty, na ul. Tynieckiej 39 w Krakowie.
Anita Szeliga