wtorek, 17 czerwca 2014

Boliwia od wewnątrz!

Magdalena Kuranda – wyjechała jako dziecko, wróciła jako kobieta. W wieku 19 lat, podjęła decyzję o rocznym wyjeździe do Boliwii. Przy ciastku i kawie opowiedziała mi o życiu w Boliwii od podszewki.

Anita Szeliga: Od kogo zaczerpnęłaś pomysł wyjazdu na tak długi okres czasu?
Magda Kuranda: Pod koniec drugiej klasy liceum pojechałam do Holandii na miesięczny wolontariat. Organizacją wysyłającą był Salezjański Wolontariat Misyjny. Na początku moim celem był wyjazd do Holandii, aby zajmować się dziećmi imigrantów, ale potem zaczęłam bardziej interesować się o co chodzi z wolontariatem. Pamiętam, że dziewczyna w moim wieku Kasia Jelonka podeszła do mnie na spotkaniu SWM i powiedziała „Ja wyjeżdżam do Boliwii”, była tak bardzo podekscytowana, że samą mnie zaczęło to interesować. Czułam, że chcę coś zrobić poza moim miastem, poza krajem a nawet kontynentem. Pomyślałam, że już tyle dostałam od życia…kochającą rodzinę, wspaniałych przyjaciół, uznałam że jest to dobry moment żeby wreszcie zacząć dawać coś od siebie. Jako, że czekał mnie jeszcze 1 rok liceum, nie mogłam poświęcić całej siebie dla SWM, bo oddział główny jest w Krakowie, a ja jestem z Nowego Targu. Postanowiłam, wyjechać po napisaniu matury.
AS: Jak sobie wyobrażałaś życie w Boliwii ? A  jak naprawdę było?
MK: Wszyscy mówili, że to będzie szok. Osoby, które wcześniej wyjeżdżały mówiły mi „Przeżyjesz szok kulturowy!”. Spokojnie do tego podeszłam, potem zero reakcji…nie zdziwili mnie Ci ludzie, ich mentalność. To nie jest też tak, że ja czytałam miliony książek, ale po prostu zdawałam sobie sprawę jak tam żyją ludzie. Każdy człowiek ma swoje potrzeby, każdy chce być kochanym, docenianym, każda nastolatka chce się malować. Aaaa…..co najważniejsze. Ja zamiast szoku przyjazdowego, miałam szok po powrotowy.  Dla mnie powrót do Polski był bardziej przerażający. Przez ten rok przywykłam tak do kultury w Boliwii, że dla mnie to co tam się działo stawało się normalne.
AS: Opiekowałaś się dziećmi? Były to dzieci w wieku przedszkolnym, szkolnym , czy nastolatki? Były to sieroty, czy dzieci z ubogich rodzin?
MK: My stworzyłyśmy dom-piekranie, dosłownie. Oczywiście nie jest to piekarnia na skalę Krakowskich piekarni,  jest to mała lokalna piekarnia, która miała stworzyć miejsce do pracy dla samotnych matek, kobiet które wychodziły z więzienia. Siostry zakonne rzuciły pomysł i my zaczęłyśmy z nimi współpracę. Skupię się na jednej rodzinie. A mianowicie zaczęłyśmy się opiekować Reyiną, która ma 26 lat. Przyszła do nas w zaawansowanej ciąży, zagrożonej i z trójką dzieci w wieku: 1 rok (Maryja), 3 lata(Jonatan), 5 lat (Esteban), muszę również zaznaczyć, że każde dziecko jest od innego ojca… My mieszkałyśmy z tymi kobietami i  dziećmi w domu. To nie było tak, że my miałyśmy osobne domy i dojeżdżałyśmy do pracy. My pracowałyśmy 24h na dobę. Jeśli dziecko przychodziło i mówiło „Ciociu, ciociu boli mnie brzuszek”, my go brałyśmy do siebie do łóżka lub parzyłyśmy mu herbatę. To była praca, ale jednocześnie zostałam wsadzona do jakiegoś życia i stałam się matką, a zarazem ojcem - wszystkim dla tych dzieci, jakby całym świtem. Ja je wychowywałam, ale również byłam zobowiązana do tego aby te kobiety nauczyły się je kochać. To jest bardzo ciężkie, bo ja myślałam, że jest to uwarunkowane automatycznie,  każda matka rodząc dziecko zaczyna je kochać, ono jest dla niej najważniejsze. A dla tych matek tak nie było, dla mnie był to szok…jak można nie kochać swojego dziecka?
AS:  A czy obudził się w Tobie instynkt macierzyński? Czułaś, że mogłabyś mieć swoją rodzinę ?
MK: Zawsze chciałam mieć rodzinę, nie chcę odkładać tego na późne lata. Studia, kariera, nigdy nie byłyby ważniejsze niż rodzina. A co do macierzyństwa to tak, obudził się we mnie instynkt macierzyński. W Boliwii miałam okres, że chciałam zostać z tymi dziećmi, nic innego się dla mnie nie liczyło, ale wtedy zaczęłam myśleć o swojej rodzinie, jak bardzo jest to ważne w moim życiu. Zaczęłam doceniać ile oni mi dali…pokój, łazienkę, spokój.
AS: Czy na początku brakowało Ci komfortu, który miałaś w Polsce ?
MK: Nie. To jest trochę wbrew logice, że ktoś mający wszystko, nie widzi różnicy. Ja zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są na to gotowi. Może ta silna potrzeba dzielenia się wszystkim co ja dostałam kiedyś, sprawiła, że nie było dla mnie żadnej różnicy, czy żyję w spleśniałym pokoju, czy mam w ogóle łóżko.
AS: Co czułaś jak przyjechałaś do Polski?  Jak to wszystko wyglądało?
MK: Po przyjeździe widziałam chłopaka, który wyrzuca do kosza na śmieci kanapkę, miałam ochotę do niego podejść i wyjąć mu z ręki tą kanapkę i powiedzieć mu „człowieku tyle dzieci nie ma co jeść, a Ty to wyrzucasz”. Zaczęłam widzieć ile rzeczy marnotrawimy, jak bardzo nie doceniamy rzeczy, które mamy i ludzi którzy nas kochają. Zaczęłam widzieć minusy życia w Polsce, zaczęłam doceniać prostotę. Przecież te rzeczy najprostsze dawały mi najwięcej szczęścia, więc po co to komplikować. Po co gonić za pieniędzmi, karierą i pięknym wyglądem.
AS: Czy masz jakieś plany na przyszłość odnośnie wolontariatu? Czy chciałabyś wyjechać po studiach?
MK: Dalej uczestniczę w wolontariacie. Teraz jak jest w Polsce staram się uświadamiać dzieci i młodzież jak wyglądają realia, bo to od nich zależy przyszłość kraju. Dlatego organizujemy wspólnie z SWM różne warsztaty, szkolenia, zabawy aby uświadomić o problemie globalnego południa. A co do wyjazdu…to na pewno chciałabym wrócić, ale na wszystko jest czas. Ja wiem, że tam wrócę, ale nie wiem kiedy. Nie mogę powiedzieć, czy to będzie za dwa lata, może za 10 lat, ale jestem pewna, że tam wrócę!
AS: Czy polecasz taki wyjazd? Czy wszyscy się do tego nadają?
MK: Nie chcę mówić, że ktoś się do tego nie nadaje, ale nie trzeba się nadawać, trzeba mieć powołanie do wyrzeczeń, bo to jest długi okres czasu. To nie jest miesięczna przygoda jak u Cejrowskiego czy Wojciechowskiej. Oczywiście, że polecam. Taki wyjazd uczy życia i uświadamia nas jak zróżnicowany jest świat. Tu jedna osoba ma willę, tam pięcioro mieszka w jednym pokoju…
AS: A gdyby ktoś chciał jechać na taką misję to gdzie powinien się zgłosić?
MK: Do SWM, ale wszystkie informację można dostać na stronie internetowej WWW.SWM.PL  oraz co tygodniowych spotkaniach, które zaczynamy o 19 w soboty, na ul. Tynieckiej 39 w Krakowie.



Anita Szeliga



















poniedziałek, 11 listopada 2013

Trochę kultury we Wrocławiu

Będąc we Wrocławiu obowiązkiem było odwiedzić Panoramę Racławicką. Po zakupie przewodnika wyczytałam, że jest ona jedną z 32 istniejących w Europie panoram malarskich. Przedstawia ona bitwę polskich wojsk, pod wodzą generała Tadeusza Kościuszki, a armią rosyjską. Odbyła się pod Racławicami dnia 14 kwietnia 1794 roku. Obraz jest przerażająco ogromny, o wymiarach 120mx15m i zajmuje 1800m2. Autorami płótna są Jan Styka i Wojciech Kossak, którzy wraz z innym artystami namalowali obraz TYLKO w 9 miesięcy.
Kupując bilety na Panoramę, mieliśmy automatycznie darmowe wejście do Muzeum Narodowego. Bogate zbiory wrocławskiego muzeum stanowią eksponaty z różnych dziedzin sztuki: malarstwa, grafiki, rzeźby, rzemiosła, czy też ceramiki. Najbardziej podobały nam się obrazy barokowe, natomiast najmniej sztuka współczesna. Ani Kuba, ani ja nie mogliśmy dostrzec sztuki w nagim mężczyźnie w witrażu, czy też rzeźbie jako nowotwór....
Kuba, jako student architektury obowiązkowo musiał wybrać się do Muzeum Architektury. Było tam kilka rzeczy, których nie mogłam odczytać, nie rozumiałam wielu projektów. Dzięki temu mieliśmy tematy do rozmowy, a Kuba miał szanse się pochwalić wiedzą. Dużą uwagę przykuły stare kominki, których jestem fanką.
Podsumówując cały wyjazd, wszystkim serdecznie polecam to miasto. Myślę nawet nad rozpoczęciem tam studiów magisterskich za 3 lata. Sądzę, że jest to najładniejsze miasto w Polsce i chętnie tam jeszcze wrócę.
xoxo
A.








Wrocław- małą Wenecją

Wrocław nie bez powodu jest nazywany północną Wenecją, Ponad 100 mostów i kładek przerzuconych nad Odrą i jej dopływami, łączy 12 wysp ze stałym lądem. A różnokolorowe kamienice są bardzo podobne do tych w Wenecji. Nie zapominajmy również o rzeszy turystów, których nigdy mało w obydwu miastach.
xoxo
A.





Krasnoludzkie oblicze miasta

Jak wiadomo we Wrocławiu nie jest trudno napotkać kilkunastu małych krasnali.
Z pierwszymi mieliśmy styczność już wcześniej na Rynku głównym, obok Ratusza. Były to trzy krasnale, cieszące się popularnością, iż dwie Panie równie jak my robiły im zdjęcia.
Kolejnym krasnalem był nikt inny jak sobowtór Jamesa Hetfielda z zespołu Metallica. Pomijając fakt, że dzień wcześniej byliśmy na imprezie, Kuba mimo wszystko musiał go zobaczyć i spokojnym spacerkiem udaliśmy się na poszukiwania. Udało się...nie żałowałam gdy zobaczyłam Kubę cieszącego się jak małe dziecko z nowej zabawki. Około południa trochę zgłodnieliśmy, więc wybraliśmy się w kierunku pizza hut. Tuż obok drzwi leżał krasnal z brzuchem tak ogromnym, że ledwie było mu widać twarz ( nie bez powodu nazywa się "Obieżysmak").
xoxo
A.





wtorek, 5 listopada 2013

Wrocław

Po długim weekendzie nadszedł czas by wrócić do szarej rzeczywistości...Powinnam być już w Krakowie i zbierać się do pracy, jednakże mój chłopak mile mnie zaskoczył. Postanowił przerwać moją rutynę i zaproponował mi wypad do Wrocławia na kilka dni - oczywiście propozycje przyjęłam. We Wrocławiu byliśmy około 14 (będziemy nocować u brata Kuby), więc na miasto wyszliśmy około 15. Michał (brat Kuby) mieszka stosunkowo blisko rynku, dlatego też nie mieliśmy dużego problemu z dostaniem się do centrum. Pierwszą napotkaną atrakcją we Wrocławiu był Most Tumski, potocznie nazywany także Mostem Zakochanych. Jak sama nazwa sugeruje, to właśnie tu pary przypinają kolorowe kłódki, których liczba z roku na rok rośnie wręcz lawinowo. Gdy doszliśmy już na Rynek Główny, pogoda niestety nam nie sprzyjała, a znana fontanna na Pergoli nie działała. Na szczęście nie zniechęciło nas to i dalej spokojnie oglądaliśmy malownicze kamienice. Szczerze mówiąc nigdzie na świecie nie widziałam tak pięknych czynszówek, które intensywnie kojarzą mi się z tymi w Wenecji. Pójdę ciut dalej i pokuszę się o stwierdzenie, iż we Wrocławiu jest zdecydowanie lepiej. Teraz idziemy na piwo ze znajomymi z liceum, więc kolejna noc zapowiada się ciekawie. xoxo A.